Czas nieubłaganie płynie i ani się oglądnąć, a już od poniższej interpelacji minęło 85 lat. Warto ją przedstawić i przypomnieć dlatego, by pokazać, w jakich okolicznościach powstawało wiele dzisiejszych "specjałów", jaka była praca części urzędników pocztowych umożliwiająca powstawanie tychże "walorów". Warto również go przypomnieć z tego względu, że ówczesny, prawie co powstały parlament zajmował się również i takimi, poniekąd filatelistycznymi sprawami. Patrząc na ostatnie poczynania urzędników naszej kochanej Poczty Polskiej, takie jak chociażby Zarządzenie nr 54 Dyrektora Generalnego PPUP "Poczta Polska z dnia z dnia 31 maja 2004 r., uzupełniające zarządzenie Dyrektora Generalnego Poczty Polskiej w sprawie wprowadzenia do obiegu znaczka pocztowego o wartości 10 zł, emisji "25. rocznica pontyfikatu Ojca Świętego Jana Pawła II oraz waloru filatelistycznego o charakterze okolicznościowo - promocyjnym", łza się w oku kręci, że dziś takowych posłów już nie ma. Jednak coś z tamtych czasów w tych i innych instytucjach pozostało ...
"INTERPELACJA POSŁA DASZYŃSKIEGO I TOW. DO RADY MINISTRÓW W SPRAWIE CIĘŻKICH NADUŻYĆ W MINISTERSTWIE POCZT I TELEGRAFÓW.
Za rządów pana ministra Huberta Lindego zagnieździła się i rozrosła w niektórych działach urzędowania w Ministerstwie Poczt i Telegrafów niebywała i wielce szkodliwa demoralizacja w sferach urzędników najbliższych panu ministrowi. Sam pan minister Linde, fachowy urzędnik pocztowy w dawnej Galicji, uprawniał do nadziei, że powierzone, mu ministerstwo podniesie do wysokiego poziomu pojmowania obowiązków służbowych, że jako rutynowany urzędnik da najlepszy przykład swoim podwładnym, że wyrobi w nich poszanowanie dla dobra państwowego i usunie te smutne tradycje, jakie zostały po dawnych najeźdźcach w sferze urzędniczej w Polsce. Zachowanie się jednak pana ministra Lindego i najbliższych mu ludzi, wysokich urzędników pocztowych, cieszących się jego poparciem i protekcją, jest tego rodzaju, że przypomina najgorszy czas nadużyć, złodziejstw, niemal zbrodni kryminalnych, które uprawiają się w najwyższym zarządzie poczty.
Nienawistna, nieprzebierająca w środkach gwałtu agitacja z góry przeciw uznaniu statutu dla olbrzymiego już dzisiaj związku zawodowego urzędników poczty i telegrafu, brutalne prześladowanie jego funkcjonarjuszów będą przedmiotem osobnej interpelacji. Niebywale prowokujące awanse służbowe niektórych ulubieńców pana ministra, przypominające najgorsze wzory z republik południowo-amerykańskich, zostaną również w Sejmie należycie oświetlone. W dzisiejszej interpelacji chcemy wskazać na szeregi faktów natury kryminalnej, połączonych z miljonowemi stratami dla Państwa, faktów dzikiej spekulacji markami pocztowemi, godnej jakiejś "czarnej giełdy", jakiejś spelunki handlarzy, a nie instytucji rządowej.
W pierwszych dniach kwietnia 1919 r. ofiarował pan minister Linde stowarzyszeniu humanitarnemu "Biały Krzyż" makulaturę marek pocztowych różnej wartości, w czterech partjach, łącznie wartości nominalnej około półtora miljona marek. Ofiarował bez uchwały Rządu własnowolnie wartość, która, jak się okaże, była nietylko wielomiljonowa, ale wprowadziła, rzucona na targ marek pocztowych, taką sposobność dla każdego -złodzieja, będącego w spółce z handlarzami marek pocztowych - filatelistami, że powstał stąd dogodny grunt dla orgji spekulacyjnej, którą rozpętał pan minister Linde. Pan Linde kazał odesłać "Białemu Krzyżowi" miljonowe wartości państwowe, nie każąc nawet przeliczyć marek, mówiąc: "niech się tam z tą makulaturą bawią". "Biały Krzyż" zawarł z kupcem filatelistą, panem Franciszkiem Wróblem umowę, której mocą pan Wróbel miał prawo do kupienia wszystkich marek do wysokości ceny kilku miljonów, a na razie złożył kaucję 10 tys. marek. Jakie zyski osiągnąć było można ze sprzedaży marek, okazuje fakt, że pan Wróbel miał płacić za najpospolitsze marki zwyżkę 10% ceny nominalnej, a przy najrzadszych okazach zwyżka dochodziła do 500%. W ten sposób Rząd poparł w wybitny sposób dziką spekulację filatelistyczną, podobną w istocie swojej do najsmutniejszych objawów obłędu gry, przeciw któremu każdy rząd powinien ostro występować. Napróżno szef sekcji III, p. Tołłoczko, protestował przeciw podobnemu postępowaniu Rządu, napróżno szef wydziału XV, p. Młodzianowski, przekładał swojemu przełożonemu swoją dymisję; pan Linde rozporządzenia swojego nie cofnął. Dopiero, gdy marki z "Białego Krzyża", wbrew umowie z panem Wróblem, zaczęły się masowo pojawiać na targu, gdy pan Wróbel, zaniepokojony o swój interes, rozpoczął energiczne poszukiwania, gdy wdała się w sprawę policja, zatrzymano resztę makulatury w magazynach Ministerstwa. Ułatwiano handel "Białemu Krzyżowi" i w ten sposób, że niegumowaną makulaturę na żądanie "Białego Krzyża" gumowano w Ministerstwie.
Niepoczytalny czyn pana ministra przyniósł natychmiast skutki, bo oto dwaj urzędnicy Ministerstwa Poczt i Telegrafów, panowie Olesiak i Skotnicki, dowiedziawszy się, jakie doskonałe interesy można robić markami Państwa Polskiego, ukradli 70 dużych arkuszy, za co obecnie znajdują się w więzieniu śledczem.
Drugim czynem pana ministra Lindego, graniczącym z kryminalną już odpowiedzialnością, jest postępek jego w sprawie t. zw. marek sejmowych. Na wiosnę r. b. wypuściła poczta 6 odmian marek sejmowych z portretami Naczelnika Państwa, Prezydenta Ministrów i Marszałka Sejmu. Kiedy powstały z konieczności usterki druku w drukarni marek, wówczas pan minister Linde, zwiedzając drukarnię i zobaczywszy próby odbitek na kredowym papierze, kazał dla siebie panu kontrolerowi Czarnowskiemu sporządzić odbitki na tym papierze także innych wartości marek sejmowych. Następnie kazał je przynieść do swego biura. W ten sposób znalazło się w rękach pana ministra 480 różnych marek za kwitami podpisanemi przez pana Lindego, a oprócz tego do 20 marek otrzymanych przez pana ministra bez pokwitowania. Jakie wartości znalazły się w rękach fachowego ministra poczty, znającego przecież handel markami, o tem niech świadczy jaskrawy fakt, że za jedną tylko z trzech wielkich odbitek Marszałka Sejmu zapłacić miano 12 tys. dolarów dla wywiezienia ich do Ameryki, co wynosiłoby około 400 tys. marek, przeciętna zaś wartość marek, które znalazły się w ręku ministra wynosi około 3 do 4 tys. marek za sztukę, a za kilka lat wartość takiej marki może wzrosnąć do kilkudziesięciu tysięcy. Można bez przesady twierdzić, że w ręku ministra znalazły się miljonowe wartości, nabyte przezeń za kilkadziesiąt marek. Jak familijnie traktował minister poczty sprawę marek pocztowych, niech zaświadczy fakt następujący: kiedy brat pana ministra wyjeżdżał zagranicę, kazał pan Linde dostarczyć sobie dla niego po 10 arkuszy wszystkich marek sejmowych przed wypuszczeniem ich do użytku, urzędowego. Ponieważ mniejsza odbitka marki z marszałkiem Sejmu była jeszcze w stadjum próby, więc przedstawiono tę okoliczność panu ministrowi. Pan minister nie zawahał się ani chwili i wziął dla swego brata 200 sztuk "Małego Trąmpczyńskiego". Kiedy później okazało się że ,,Mały Trąmpczyński" nie udał się w druku i puszczono w rezultacie nieco większy format tej marki, brat pana ministra znalazł się w posiadania marek niezmiernej rzadkości, których wartość będzie kolosalna. Marki te ma obecnie tylko Rząd Polski i pan Linde senjor!.
Egzemplarze wspomnianych marek, znajdujących się wyłącznie w rękach ministra poczt i telegrafów, znalazły się po pewnym czasie na rynku marek pocztowych, gdzie wywołały szaloną radość wszystkich handlarzy, osiągających olbrzymie zyski. Polski minister ożywił niezmiernie całą zgrają międzynarodowych pasożytów. Jaką drogą marki z rąk ministra przeszły do handlu? Tu rozpoczyna się sfera podejrzeń i domysłów, które Rząd musi wyjaśnić i ustalić drogi, któremi te miijonowe wartości chodziły; w przeciwnym bowiem -wypadku otworzy się naoścież bramę dla każdego złodzieja, rzuci się zarzewie podejrzeń na każdego urzędnika pocztowego, mającego coś wspólnego z markami. Żądamy tego kategorycznie. Śledztwo policyjne, prowadzone przez pana Kurnatowskiego, ustaliło dosyć faktów wskazujących na to, kto puszczał w kurs marki pana Lindego, schwytano dziesiątki egzemplarzy tych marek w Krakowie u handlarzy w blokach, świadczących o masowych ich handlu. A kolportowane ze sfer bliskich ministrowi podejrzenia, że pan minister obdarowywał poszczególnych posłów sejmowych takiemi markami i że to posłowie uprawiają handel podarunkami pana ministra, zmusza i Sejm do jaknajrychlejszego wyjaśnienia tej sprawy. Cóżby powiedziano naprzykład o ministrze finansów, któryby z makulatury banknotów 1000-markowych czynił podarunki na pamiątkę członkom Sejmu? A przecież "Duży" lub "Mały Trąmpczyński" mają wartość znacznie większa niż banknoty 1000-markowe. Śledztwo policyjne nie doprowadziło jednak do śledztwa sądowego, starano się umorzyć sprawę zapomocą kilku wykrętnych frazesów oficjalnych, którym publiczność nie wierzy ani jednego słowa. Czeka się fatalistycznie, aż skandal urośnie, aż w cieniu urzędowych zaprzeczeń złodzieje zrobią resztę swoich zyskownych interesów, a współwinnych będzie tylu, że urzędowe milczenie stanie się niemożebne. Wymówka pana ministra, jakoby wszyscy inni, tylko nie on, handlowali markami, które były w wyłącznem jego posiadaniu, musi być sądownie udowodniona, bo inaczej wina spada na setki ludzi, urzędników i posłów, na których pada cień-tylko dla obrony ministra, nie mającego pojęcia o swoich obowiązkach w takiej sprawie.
Nic też dziwnego, że uczciwi urzędnicy, jak p. Kazimierz Tołłoczko, szef sekcji gospodarczej i p. Czesław Młodzianowski, naczelnik wydziału drukowania marek, nie mogąc się doczekać śledztwa sądowego, wyjaśniającego tę sprawę, podali się do dymisji, wskazując wyraźnie na stan faktyczny i protestując przeciwko uprawianiu spekulacji z urzędu. Nikt nie chce być kozłem ofiarnym przewinień ministra, nikt nie chce uchodzić za wspólnika złodziei i handlarzy i korupcjonistę kupującego względy posłów. Zaniechanie śledztwa postawiło w zupełnie fałszywem świetle tyle osób, że niszczy to wszelką powagę Rządu i Sejmu. A wszystko dla salwowania jednego, w najlepszym razie nieudolnego człowieka.
Jak dalece ten przykład z góry podniecił niezdrowe apetyty, o tem niech zaświadczy fakt, że 42 sztuki austrjackich marek 10-koronowych, wykupionych przez wysokiego urzędnika Ministerstwa Poczt i Telegrafów z nadrukiem "Poczta Polowa" w 2 kolorach notowane są dzisiaj na niemieckiej giełdzie filatelistycznej w cenie od 3 do 4 tysięcy marek niemieckich za sztukę. Dla nadania waloru rynkowego urzędnik, pocztowy, Welcher, kazał osobiście zrobić te nadruki na markach. W urzędowym lokalu pocztowym uprawia niejaki pan Ziembiński skandaliczny handel antykami i markami pocztowemi, zapełniając pokój służbowy mnóstwem nabytych na sprzedaż towarów. W oczach handlarzy uchodzi on za szwagra pana ministra, chociaż podobno nim nie jest. Na tego rodzaju objawy korupcji, donoszone panu ministrowi, miał on tylko słowa uznania: "a to spryciarze". Ostatnio był w toku wielki interes nabycia za 300 tysięcy marek pocztowych znaczków bolszewickich, który jednak jeszcze nie doszedł do skutku. Jakie złodziejskie zaiste plany powstają na tle spekulacji pana ministra, niech zaświadczy fakt następujący, znany w policji z doniesienia karnego z dn. 15 września r. b. inspektor poczt i telegrafów, Stanisław Maciąga, skandaliczny pijak, pijany często od rana do nocy, słaniający się po korytarzach poczty, z niejakim dyr. Pniewskim proponował p. Młodzianowskiemu utworzenie spółki celem wykupna całego nakładu jednej wartości marek sejmowych, aby osiągnąć przez to na rynku filatelistycznym miijonowe zyski. Nie wahano się przytem proponować zniszczenia klisz przez pożar i t. p. dla uniemożliwienia dalszego druku tych marek. Pomimo iż w kołach urzędniczych zupełnie głośno mówi się o tym planie pana Maciągi, jest on dalej inspektorem poczt i telegrafów.
Szał spekulacyjny, pobudzony przez pana ministra, skłonił pana Maciągę do tego, że zaproponował wprost p. Młodzianowskiemu wraz z dr. Pniewskim wydrukowanie jeszcze jednego gatunku marek sejmowych w najniższej cenie 5 fen. za sztukę w małym nakładzie, by wykupno tego gatunku jak najmniej spekulantów kosztowało. Aby zaś marki te były, jako rzadkość, kupowane, proponowali odbitkę na nich panów Paderewskiego i Trąmpczyńskiego, ułożonych tak jak figury waletów na kartach do gry. Polska poczta miała tu służyć dla niebywałego w dziejach filatelizmu interesu. Najsmutniejsze, że Prokuratura Państwa wie o tych wszystkich szalbierstwach i planach i milczy dla niekompromitowania fachowego ministra poczt i telegrafów.
Jakże może być inaczej, jeżeli urzędnik 6-ej kategorji, zajęty obecnie w Pocztowej Kasie Oszczędności, a więc w największym wkrótce państwowym banku polskim, skazany za zbrodnie sprzeniewierzenia i oszustwa ukrywający się przed sądem karnym i policją Małopolski, urzęduje spokojnie w Warszawie, a poszukujący go akt urzędowy leży spokojnie na biurku pana ministra. Publiczność warszawska może o tem spokojnie przeczytać w nr. 324 "Robotnika" z dn. 3 października, gdzie podano nazwisko urzędnika i liczbę aktów karno-sądowych o jego nieodpokutowanych jeszcze zbrodniach.
Jeżeli dodamy do tego wszystkiego, że pan minister jest honorowym prezesem Związku Filatelistów Polskich, otrzymany obraz artystycznie doskonały, w którym nie brak także i humoru.
Jednym z takich humorystycznych rysów obrazu jest także mianowanie pana inspektora Maciągi i pana Welchera sędziami śledczymi w Wyższej Komisji Dyscyplinarnej do zbadania nadużyć markowych.
JednyZnaczną rolę w kampanji dziennikarskiej, mającej oczyścić pana ministra, od wszelkich zarzutów, odegrał niejaki p. Augustyński, redaktor "Gazety Poniedziałkowej". Aby zrozumieć głęboką wiarę tego dziennikarza, szarpiącego cześć ludzi tej miary, co prezydent ministrów i Naczelnik Państwa, należy dodać, że p. Augustyński dostał w przedsionku głównej poczty warszawskiej kiosk dla sprzedaży marek pocztowych i gazet. Przy sprzedaży marek dostaje pan Augustyński 3% rabatu. Zyskowna sprzedaż ta odbywa się o parę kroków od okienek urzędowych, gdzie się sprzedaje marki na całkowity rachunek Rządu. Za to pan Augustyńaki pracuje dzielnie nad wybieleniem Murzyna i nad szkalowaniem tych wszystkich, którzy nie chcą uchodzić za złodziei dla ratowania pana ministra.
Zgodnie z naszem założeniem przedstawiliśmy tutaj stan spraw o charakterze kryminalnym i nie żądamy niczego, jak tylko zarządzenia śledztwa sądowego, które, posługujące się sankcją karną przysięgi, może wyświetlić prawdę całą i szczerą. Resort pana ministra Lindego nie należy do resortów politycznych, przynależność partyjna pana Lindego, ani jego ulubieńców, nie jest nam znana, banda handlarzy markami nie da się podciągnąć pod żadną partję lub wyznanie. Jedynym względem nieoddawania tych spraw sądowi jest wzgląd na stanowisko pana ministra, na przynależność jego do Rady Ministrów. Dlatego mamy nadzieję, że Rada Ministrów nie zechce pokrywać sobą czynów, które scharakteryzowaliśmy powyżej i stawiamy pytanie:
czy Rada Ministrów skłonna jest polecić bez zwłoki oddanie całości spraw wyżej opisanych śledztwu sądowemu?
(1) pisownia w oryginale; informacja dla lubiących poszperać w archiwach - całość można znaleźć w czasopiśmie związkowym "POCZTA" z 1919 r. ... Powrót <